Autor: A.Mason | niedziela, 25 marca 2007 - 13:53
Kategoria: Publicystyka

desktopNo tak, człowiek kładzie się wieczorem spać w przeświadczeniu, że w nocy będzie zmiana czasu, więc sobie pośpi dłużej, a tymczasem keka! Nie dość, że w niedzielę! obudziłem się o 5 rano!, to jeszcze w okolicy dziewiątej zorientowałem się, że komputer sam, bez pytania zmienił czas!

Niby dobrze, bo dzień będę miał jednak dłuższy niż to mnie się wydawało o poranku, ale wkurza, że komputer próbuje myśleć za mnie. Tak samo telefon, we wszystkich swoich komórkach musiałem zmieniać opcje, bo moje telefony lepiej wiedziały co chcę napisać. Grrr!

Jest takie stare polskie powiedzenie „Jak chcesz, żeby coś zostało zrobione dobrze, to zrób to sam”… Gdzie ja bym dziś był, gdybym polegał na programistach? (Hej! To jest pytanie retoryczne, nie musicie na nie odpowiadać w komentarzach!)

Wydawałoby się, że tak zaawansowany i stale rozwijany mechanizm jak WordPress nie powinien mieć wad (nie mylić wad z błędami). Okazuje się jednak, że ma, jedną. Pozwala na modularyzację (pluginy i skórki). Pomimo, że sam mechanizm budowany jest przez fachowców, o tyle plugin i skórkę może zrobić każdy. Co to znaczy? A to, że jeśli twórca skórki coś zepsuje, to objawiać się będzie błędnym działaniem całego mechanizmu.

Na szczęście na WordPress pojawiają się tylko sprawdzone skiny i pluginy. Niestety, sprawdzone głównie przez anglojęzycznych userów, czyli o skórkach dostosowanych do polskich realiów można zapomnieć, albo próbować szukać rodzynków mulitilengłydżowych.

W ostateczności, tak jak ja, można zabawić się w programistę i przekodować oraz przerobić to, co jest be.

Oczywiście, można zrobić tak jak ja, jeśli ma się odrobinę wiedzy, oraz udostępnione źródła. Niestety w przypadku innych programów (php także jest swego rodzaju programem) oraz sprzętu elektronicznego nie zawsze mamy taką możliwość. W dodatku jeśli zepsujemy coś w kodzie, zawsze możemy przywrócić zmiany (o ile zachowaliśmy źródła). Ze sprzętem sprawa ma się znacznie gorzej – jeden błąd może uszkodzić cały układ… I co wtedy?

Podziwiam ludzi takich jak Adam Cebula, którzy mają ogromną i wszechstronną wiedzę, jednak nawet oni przestają nadążać za tym wszystkim. Dwieście, czy trzysta lat temu ich inteligencja wystarczyłaby do „ogarnięcia świata”; dziś – zaledwie tylko jego części. I nie chodzi tu nawet o ukrywanie wiedzy przez ich właścicieli (niedostępne źródła, patenty), a o jej nadmiarowość, komplikację i, paradoksalnie, łatwość dostępu.

Jeśli ktoś chce posiąść wiedzę na dowolny temat, wystarczy, żeby udał się do biblioteki albo, co jest jeszcze prostsze, wyszukał ją w internecie. W przeszłości nie było takich możliwości, książek-poradników praktycznie nie było, albo były trudnodostępne, jedynym źródłem wiedzy była obserwacja, próby i błędy, oraz drugi człowiek.

Życie było prostsze i jeśli ktoś miał to w charakterze oraz zadał sobie odrobinę trudu i zdobył doświadczenie, to naprawdę nietrudno było mu zostać mędrcem. Wystarczy spojrzeć na Biblię. Co prawda pisana w zupełnie innym celu i może nie jest idealnym przykładem, ale jeśli potraktujemy ją jak poradnik „Jak żyć dobrze” , to rzeczywiście cennych (nazwijmy to – naukowych) porad, nie będzie tam zbyt wiele. A spójrzmy na jakikolwiek poradnik w rodzaju „Jak uwieść mężczyznę”… Zwykle napisany nie dłużej niż w trzy lata, a grubością wiele od Biblii nie odbiegający (no, fakt trochę przesadziłem).

Z pewnością, komplikacja życia jest w sporej części pozorna, ale jednak. Odpowiedzialne za to są elektronizacja, komputeryzacja, telefonizacja itp. Żeby móc telefonować, trzeba nauczyć się wciskać kilka przycisków. Banał, ale już wysłanie/odczytanie smsa przestaje być takie proste. Włączyć telewizor także nietrudno, ale obsłużyć pilota (te wszystkie przyciski) ewentualnie zaprogramować kanały dla ludzi starszych jest rzeczą niemal niemożliwą. A wideo, dvd itp.? A komputer? Ohoho! To już jest wyższa szkoła jazdy.

 

Nic dziwnego, że uważamy, że społeczeństwo nam głupieje. Wiedzy do przyswojenia jest ogrom. A że bardzo łatwo ją znaleźć, od razu wychodzi, że człowiek nie umie tego, czy tamtego. Kiedyś dzieciakowi na pytanie o działanie aparatu wystarczyło odpowiedzieć, że otwiera się dziurka i obraz jest jak w lustrze, tylko zatrzymany na kliszy filmu. Dziś dzieciak wrzuci w Google, albo Wikipedię odpowiednie hasło i ma… A starzy wychodzą na głupów…

Oczywiście można, jeśli się nie wie, googlać, ale pewnej wiedzy ja na przykład już sobie nie przyswoję, a część którą mnie uczyli w szkole, zapomniałem. Dla takich ludzi jak ja internet jest zbawieniem – można grać inteligenta szybko korzystając z wyszukiwarki… Można też, posiadając niepełną wiedzę, przyłączyć się do nurtu „opensource’owego”, gdzie ludzie pracują wspólnie wykorzystując swoją wiedzę i wzajemnie poprawiają błędy, udoskonalając działanie programu. Człowiek wchodzi w społeczność i czuje się członkiem zespołu.

Open Source jest atakowane i wyśmiewanie. A przecież bawią się w nie tylko ci, którzy chcą, nie ma żadnego przymusu, z wyjątkiem zastrzeżenia, że jeśli już wejdziesz w społeczność albo korzystasz z jej źródeł, nie możesz sobie przywłaszczyć niczego. Z czyja krytyką się spotyka się Open Source? Głównie z ludzi, którzy uważają, że jak za coś zapłacą, to jest OK. Wykazujących postawę roszczeniową – pomyślcie za mnie, bo Wam za to płacę, a za co płacę, to moje. Co ciekawe nie przeszkadza im to korzystać z wyników pracy innych. A najgorsze, że jeśli tacy ludzie posiądą wiedzę, nie są w stanie się nią podzielić. Szczególnie często widać to w internecie – „Use Google Luke”. Pech chce, że żeby znaleźć coś w Google, trzeba umieć szukać, albo wiedzieć, czego szukać. Ale po co ułatwiać życie innym, choćby dając wskazówkę czego szukać?

Nie myślcie za mnie, pomyślcie za siebie, bo kiedyś może się zdarzyć tak, że zapłacicie komuś za zrobienie HALa, który pomyśli za Was…

 

 

 

Komentarze są własnością ich autorów.
Nie ponosimy odpowiedzialności za ich treść.
W przypadku zauważenia jakiegoś uchybienia,
prosimy o kontakt z administratorami strony.
Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez kanał RSS 2.0.
Możesz przeskoczyć na koniec strony i napisać odpowiedź.

5 komentarzy

niedziela, 25 marca 2007 @ 20:07

W serialu IT Crowd szefowa pyta się podwładnych: „Co wy właściwie robicie?” a jeden z nich jednocześnie wpisuje je w Google.

Czy nie byłoby dobrze powiedzieć o naszej wiedzy, że jest potencjalna? Dostępna na wyciągnięcie ręki, jeszcze bardziej niż książki na półce. Nie staramy się jej obiąć, zapamiętać, przyswoić, bo przecież zawsze możemy „sięgnąć” do internetu. Uczymy się wyszukiwać dobre strony, ciekawostki lepiej niż gazety. Kiedy wychodzimy z domu, nasza telepatia a w zasadzie wspólna świadomość zanika. Stajemy się głupi. Przynajmniej do czasu aż kupimy sobie telefon trzeciej generacji, wyszukamy w wikipedii jaka była historia budynku na który właśnie patrzymy, GPS powie nam z dokładnością do 10 centymetrów gdzie jesteśmy, co tam właściwie robimy i jaki jest cel naszego życia.

Napisany przez nF
niedziela, 25 marca 2007 @ 20:20

O to, to, to! „Wiedza potencjalna”. Bardzo trafne określenie nF.

Jeśli chodzi o telefony trzeciej generacji, to zastanawiam się na ile sprawdzi się fantastyczny wizerunek komputerów (tych wyglądających jak bankomaty) ogólnodostępnych niemal w każdym miejscu?
Niby w niektórych miejscach na świecie wprowadzono już takie coś, ale czy nie bardziej prawdopodobnym dziś widokiem są komórki, a właściwie urządzenia mobilne?
A takie patenty jak czipy wszczepiane pod skórę – brrr!

Napisany przez A.Mason
niedziela, 25 marca 2007 @ 20:29

Mnie kręci patent elektronicznej książki. Najpierw testowali duże wyświetlacze a4, ew. giętkie i nie migocące. Teraz chcą produkować komórki z dużym, składanym, czarno-białym wyświetlaczem. To daje ekran wielkości mniej więcej dużej paczki papierosów.

Jest też maszyna podobna do tej z colą, która składa ksiażki. Drukuje, zszywa itd. Jeden egzemplarz to jakieś 8 minut.

Właściwie to niedługo nie będziemy potrzebowali telefonów. Wi-Fi będzie w każdym dużym mieście. Wyślę, że wystarczy prosty komputer ze słuchawkami.

Napisany przez nF
niedziela, 25 marca 2007 @ 20:54

Książki elektroniczne, to najlepsze są w audiobookach czytanych przez dobrych lektorów ;-P
Na potrzeby komfortowego czytania myślę, że spokojnie wystarczy e-książka wielkości przeciętnej, trochę mniejszej niż A5.

Natomiast wizja komputera ze słuchawkami – toż właśnie to miałem na myśli pisząc „urządzenie mobilne” :-)
Moja komórka ma już teraz dysk-kartę pamięci wielkości 1GB. Jeszcze jakieś dwa lata temu w komputerze wystarczał mi dysk 3,2GB :-O

Napisany przez A.Mason
niedziela, 25 marca 2007 @ 21:13

Ostatnio przeczytałem interesujący komentarz. Że świadomość odnośnie elektorniki zmieni się z momentem wprowadzenia ciągłej wymiany danych. W telefonie masz jakiś film, mp3, cv, perę książek. W każdej chwili możesz wymienić się nimi z nieznajomym, którego poznałeś w sklepie, ludźmi na przyjęciu itp.

Tym bardziej, że ten cały sprzęt tanieje. Już odtwarzacze mp3 z 1-2 gb kosztują 120 zł. Ja swój pierwszy kupiłem za 150 a na karcie miał jakieś 120 kb.

Jeśli chodzi o format elektronicznego papieru to b5 oczywiście wystarczy. Tylko, że użądzenia wprowadzają gazety i zależy im na większym formacie. Oczywiście w każdej takiej „książce” możesz przechowywać pół biblioteki, ulubioną muzykę itp. Bo czemu by nie.

Napisany przez nF
Odpowiedz