Przy okazji premiery nowej wypowiedzi ministrzyni Muchy i różnych komentarzy do tejże (osoby i wypowiedzi), zacząłem się zastanawiać, jak to jest z tym bojowaniem o równouprawnienie? Czy domaganie się żeńskich odpowiedników zawodów, nie prowadzi przypadkiem do przesunięcia nierównowagi w stronę kobiet? Wychodzi mi, że dla feministek ważne nie jest równouprawnienie rzeczywiste, bo domagają się wręcz naznaczania kobiet, które przecież potrafią bardzo dobrze sobie radzić (przynajmniej tak twierdzą feministki).