Byłem na zakupach.
Celem polowania był „Nocny Patrol” Łukjanienki, ale okazało się, że w całym mieście nie można go ustrzelić… Patrolu, nie Łukjanienki. Ten ostatni niczym mi nie zawinił… no może poza tym, że napisał książkę, której nie da się zdobyć wyruszywszy na podbój księgarń. Empik – nie ma, Świat Książki – nie ma, jakieś księgarnie pomniejsze – też nie mają. Podobno nawet czarodziej Merlin nie ma.
No nic, jako że czytanie jest nikomu niepotrzebną i drogą fanaberią, kupiłem sobie Chessmastera 10th Edition. Zawsze to pożyteczniej zagrać sobie w Królewską Grę, niż psuć wzrok próbując odczytać przy świetle lampki nocnej miniaturowe literki na kawałku papieru, który nawet do dupy się nie nadaje. A i bardziej ekologicznie, las się uchroni przed dewastacją, i dziury ozonowej jakby mniej będzie.
A jednak coś ciągnie człowieka do czytania i pieniądze przeznaczone na książki trzeba wydać na książki. Że za dużo pieniędzy nie miałem, to postanowiłem kupić jedną książkę. Jakąś losowo wybraną, bo czasu na czytanie i tak nie mam. I z tym postanowieniem wlazłem do księgarni Świata Książki. Rozejrzałem się – na półkach niewiele, przestrzeni sporo, można oddychać. Spodobało mi się dużo bardziej niż w Empiku, przynajmniej nie nawalili książek ile się da i jak się da. A na okrągłych stojakach leżały wyselekcjonowane hity. Jakoś starannie to zrobili, że człowiek niejako z przymusu musiał się przyjrzeć. No i przyjrzałem się wybierając, zgodnie z zamierzeniem jedną książkę – „Obcy w obcym kraju” Roberta Heinleina… a potem drugą (ale tą kupiłem w prezencie, więc nie liczy się)… i trzecią (nie mogłem się oprzeć, bo to Lema „Rasa drapieżców” była)… Kolejna (zgodnie z matematyką dla pierwszoklasistów) musiała być czwarta (też w prezencie), a i piątej nie mogłem się oprzeć, bo to „Diuna” była z ilustracjami Siudmaka.
No to skierowałem się w kierunku lady, żeby zapłacić za te wszystkie dwie książki, ale pani sprzedawczyni jakoś tak dziwnie na mnie patrzyła. No tak, pewnie za mało książek wziąłem – pomyślałem sobie i wróciłem do półek, żeby jeszcze coś dobrać i nie kompromitować się w oczach sprzedawców. Trafiło na „Śnieg” Orhana Pamuka. Co prawda fantastyka to to nie jest, ani nawet powieść dla dzieci, ale lubię czasem takie egzotyczne klimaty, a i nie powiem, etykietka „Nagroda Nobla 2006” jakoś mnie do tego przekonała. W sumie jak przeczytam, i mnie się nie spodoba, to zawsze mogę matce w prezencie dać, ona bardziej lubi takie książki. Jak jej się nie spodoba, to najwyżej opchniemy komuś, kogo nie lubimy, w prezencie. Na książkę noblisty obdarowany kręcić nosem nie będzie mógł, bo to niekulturalne, a książka kulturalna jest. A ponieważ prezentów nie można oddawać, ani się ich pozbywać, będę miał pewność, że solenizant nie puści knota w obieg i schowa go gdzieś w zakamarku piwnicznej półki z książkami. A że pocierpi czytając, to podwójny pożytek będzie…
I znów udałem się w kierunku kasy. Pani dalej dziwnie na mnie patrzyła, ale postanowiłem twardy być i oprzeć się temu spojrzeniu. W końcu jestem przecież tylko żołnierzem, nie dość, że zarabiam nie aż tak dużo, to jeszcze i tak wyrabiam normę kulturalną za kilku co najmniej kolegów. Powiedziałbym nawet, że nie tylko kolegów, bo według badań Biblioteki Narodowej „W ciągu ostatniego roku połowa Polaków nie przeczytała żadnej książki. Około 1/3 przeczytała 1-6 publikacji, a zaledwie 1/4 powyżej 7 tytułów”.
Chociaż, jak tak się przyglądam, to te badania muszą być zafałszowane niemożebnie i niemożliwe jest, żeby nasz naród tak kiepsko stał z czytelnictwem. Badania są oszukane, bo komu by się chciało łazić do Biblioteki Narodowej i tam wypożyczać książki, skoro w każdym mieście jest jakaś lokalna biblioteka. A skądinąd BN mogła mieć wyniki? Ja na przykład nigdy w Bibliotece Narodowej nie byłem, a jedną, dwie, albo kilka więcej książek w zeszłym roku przeczytałem…
No dobrze, bo jak tak będę się rozpływał, to nigdy do tej lady nie dotrę i książek nie kupię. No więc idę, i idę, i idę, i robię się coraz mniejszy pod spojrzeniem pani sprzedawczyni… Może powinienem jeszcze kilka książek wziąć, żeby na głupa nie wyjść? – myślę sobie. Po głowie przemknęła mi też myśl, żeby porzucić te marne kilka książek i uciec z księgarni. Ale stanąłem przed kasą, koniec szans na odwrót. Zamknąłem oczy i położyłem na ladzie to, co wybrałem…
Nie było tak strasznie. Pani widząc, żem cep i ledwie ćwierćinteligent, żeby poprawić nieco moje czytelnictwo zaprosiła mnie do Klubu Książki. Powiedziała, że jak będę należał, to będę miał rabat pod warunkiem, że w ciągu roku zakupię co najmniej pięć książek. Zgodziłem się, bo co zniżka, to zniżka, a te pięć książek, to w ciągu roku kupię. Dwie dostałem już wcześniej do recenzji w Fahrenheicie, to w sumie w tym roku miałbym już 7 książek… Pięknie! Znów będę w elicie 1/4 Polaków, którzy czytają.
Fajnie jest być w elicie.
Tylko dlaczego pani kasjerka nic nie powiedziała temu imbecylowi, czytelnikowi od siedmiu boleści i ignorantowi kulturalnemu, co stał obok mnie, a tylko jedną marniutką książkę kupił?
Może nie chciała robić mu obciachu…